Jeśli lubicie pracę z dziećmi w przedszkolu, to z pewnością nie raz wpadliście już na wiele pomysłów pewnej utalentowanej nauczycielki, która dzieli się także materiałami dla przedszkolaków do zajęć z języka angielskiego. Być może buszując po Facebooku spotkaliście się też z jej grupą dla nauczycieli języka angielskiego. A jeśli zastanawiacie się jak to jest mieć głowę pełną pomysłów, to nie ma lepszej osoby do zapytania o to, niż Marysia Bursche z bloga Head Full of Ideas!
Ewa Ostarek: Skąd pomysł na taką nazwę dla bloga? Czy gdy go zakładałaś to wiedziałaś, że będzie tam tylko angielski czy brałaś pod uwagę też materiały z języka francuskiego?
Marysia Bursche: Gdy zakładałam bloga wiedziałam, że będą tam głównie propozycje na zajęcia anglojęzyczyne, ponieważ chciałam, by był to blog z pomysłami dla najmłodszych, a uczniów w wieku przedszkolnym miałam tylko na zajęciach z j. angielskiego. Prawda jest taka, że na samym początku (czyli pewnego pięknego marcowego dnia jeszcze w 2013 roku) miałam pomysł na to, co na blogu się znajdzie, ale na początku zero pomysłu na jego nazwę. Jednak moja głowa była tak naładowana pomysłami, że w sumie dość szybko nasunęło mi się na myśl „Head Full of Ideas” i tak już zostało. Przyzwyczaiłam się do tej nazwy, choć szczerze powiedziawszy dziś wybrałabym jakąś inną.
Ewa: Skąd u Ciebie pasja do języków? I jak to się stało, że angielski wygrał z francuskim?
Marysia: Po prostu - języki (no dobra, poza niemieckim) jakoś zawsze łatwo wchodziły mi do głowy. Zdecydowanie lepiej, niż większość przedmiotów, choć np. z matematyką czy chemią też wcale nie było źle, a jednak nigdy nie wyobrażałam sobie kariery związanej z przedmiotami ścisłymi, a z językami - jak najbardziej. Dlatego zresztą poszłam na takie, a nie inne studia, czyli filologię romańską. Tam już w sumie nie było tak łatwo, ale dałam radę i byłam z siebie naprawdę dumna. Przez kila lat studiów sporo osób zrezygnowało... Ja nie byłam może wybitna, ale dotrwałam do końca! : )
Jak to się stało, że angielski wygrał z francuskim? W sumie do dobre pytanie! Sama się nad tym czasem zastanawiam... i chwilami, choć nie bardzo często, żałuję że tak się stało. Najprościej rzecz ujmując, to wszystko przez moja pracę – pracę z dziećmi. Uczenie angielskiego jest jednak dużo popularniejsze wśród najmłodszych, niż uczenie innych języków.
P.S. Na temat moich przygód z językami można przeczytać w jednym z moich archiwalnych wpisów: http://www.fullofideas.pl/2014/09/french-english-russian-german-spanish.html
Ewa: Co skłoniło Cię do pracy z maluchami? Czy myślałaś kiedyś o zmianie grupy docelowej na inną?
Marysia: Chyba przeznaczenie :). Pisałam kiedyś krótko o tym na blogu – zachęcam do zajrzenia do tego wpisu.
Myślałam o zmianie nie raz, ale nie wiem czy to kiedykolwiek nastąpi. Ja po prostu uwielbiam dzieci! Zajęcia z nimi dają mi ogromną satysfakcję. Teraz mam chwilową przerwę i bardzo za nimi tęsknię (za zajęciami i za moimi uczniami!)
Ewa: Gdzie trzymasz wszystkie swoje materiały i pomoce do nauki języka? Masz ich całe mnóstwo. Jak je tworzysz? Co Cię inspiruje? Ile czasu na to przeznaczasz? Czy ktoś Ci pomaga?
Marysia: W tym miejscu jest tyle pytań, że chyba mogłabym na nie odpowiadać z tydzień, ale postaram się zrobić to jak najzwięźlej. Od jakiegoś czasu moje pomoce dydaktyczne trzymam w przedszkolu, w którym pracuję. Kiedyś pracowałam w kilku, więc wszystko przechowywałam z domu i jeździłam z materiałami potrzebnymi na zajęcia od placówki do placówki, do tego miałam laptopa i głośniki, bo w niektórych miejscach bywał problem z radiem. Nie było wtedy jeszcze tak łatwo z ogarnięciem wszystkiego z telefonu czy tableta, a angielski w przedszkolu bez muzyki? Nie wchodzi w grę! Ja niestety a nie umiem na niczym grać, ani śpiewać. Raczej słoń nadepnął mi na ucho : )
Ale wracając do tematu, wszystko trzymam w przedszkolu, w pięknym, dużym magazynku, za który jestem bardzo wdzięczna i którego nie oddam za żadne skarby! (Posiadanie takiego magazynku to po prostu jeden, wielki skarb. Mam nadzieję, że przeczyta to moja dyrektorka, choć ona na pewno o tym wie : ) ).
Pomoce od długiego już czasu tworzę sama. Oczywiście mam i takie gotowe, ale zauważyłam, że coraz mniej z nich korzystam – tak się wkręciłam w robienie własnych. Mają tę zaletę, że są w 100 % dopasowane do moich potrzeb, a ponieważ jestem wyjątkową estetkę – również do moich gustów. Na początku tworzyłam je bardziej analogowo, teraz już coraz lepiej ogarniam programy graficzne i skrycie marzy mi się jakiś kurs graficzny, by umieć stworzyć je samodzielnie od A do Z, ale jakoś wiecznie brakuje mi na to czasu... i trochę funduszy. Jak już nie raz pisałam, do ich tworzenia, i zresztą wymyślania zabaw z ich wykorzystaniem, inspiruje mnie dosłownie wszystko. W dużej mierze moi uczniowie, program, który napisałam i realizuję w przedszkolu i oczywiście internet. W wypadku tego ostatniego niekoniecznie są to pomysły innych (choć te oczywiście też, bardzo często te odnalezione na Pinterest), bardziej staram się odpowiadać na zapotrzebowanie – własne lub innych. Staram się obserwować czego szukają inni nauczyciele, na braki jakich materiałów się skarżą, a czasem po prostu wiem, że o danej porze roku mogą przydać się takie, a nie inne materiały.
W związku z moją przerwą od prowadzenia zajęć, ostatnio przeznaczam na to bardzo dużo czasu – codziennie tworzę coś nowego. Coś czuję, że będzie tak dopóki mi się nie znudzi, lub tego czasu po prostu nie zabraknie.
Ewa: Jak widzisz siebie za 5 lat? Gdzie byś chciała być i co osiągnąć? Czy masz taką swoją wizję?
Marysia: Mam, ale jest to wizja na tyle rozwiniętą, że nie chcę jeszcze za wiele o tym mówić. Żeby nie zapeszać. Jest wiele rzeczy, które mogłyby pójść nie tak na tej mojej wymarzonej drodze. A poza tym chwilowo skupiam się na tym, co wydarzy się na przestrzeni miesięcy, a lat. Bo, jak pewnie wiele osób już wie, w maju zostanę mamą.
Ewa: Jak wymyśliłaś swoje szkolenia dla nauczycieli? Co Cię zainspirowało? Czy planujesz więcej szkoleń w 2017 roku? I dla kogo możesz je szczególnie polecić?
Marysia: Do prowadzenia szkoleń zainspirowało mnie prowadzenie bloga oczywiście – głównie to, że jak już ruszył - blog zaczął się rozkręcać tak na dobrą sprawę dopiero po ok. 1,5 roku prowadzenia go (4 lata temu zdobywanie publiki nie szło tak szybko, jak dziś), to ruszył z kopyta. Otrzymywałam bardzo dużo pytań, próśb o porady dotyczące pracy z dziećmi. Wciaż zresztą tak sie dzieje. Szybko doszłam do wniosku, że nie da się całym moim doświadczeniem podzielić mailowo, ani nawet we wpisie na blogu, choć staram się konsekwentnie od prawie 4 lat. Szkolenia dały mi możliwość nie tylko prezentowania nowych pomysłów, ale także opowiedzenia innym jak wygląda moja praca. Oczywiście zawsze mam plan szkolenia – co mniej więcej będziemy omawiać, jakimi pomysłami chciałabym się podzielić, ale wiele z tego, co podczas szkolenia mówię jest spontaniczne – jest odpowiedzią na pytanie uczestnika lub po prostu ideą, która właśnie wykiełkowała w mojej głowie i stwierdzam, że przyda się odbiorcom. Przytaczam sytuacje z własnych zajęć, opowiadam o swoich błędach, z których udało się wyciągnąć wnioski i tym samym staram się innym poradzić, co może się sprawdzić w pracy z najmłodszymi. Dużo łatwiej jest też wytłumaczyć zasady jakiejś zabawy, którą wymyśliłam, na żywo, prezentując jej przebieg. Opisywanie czasem zajmuje sporo czasu, a i tak nie zawsze wszystko jest w 100 % dla wszystkich jasne.
Moje szkolenia polecam wszystkim, którzy zajmują się pracą z dziećmi, mają otwarte głowy i są chętni do czerpania z mojego doświadczenia!
Teraz robię sobie szkoleniową przerwę, ale na pewno będę chciała do prowadzenia szkoleń wrócić, bo to bardzo mi się spodobało. Mam nadzieję, że uda się w nie tak dalekiej przyszłości.
Ewa: Co najbardziej Cię zaskoczyło przy pierwszym kontakcie z dziećmi w przedszkolu?
Marysia: Liczebność grup. Pracę zaczynałam w przedszkolach państwowych, jeszcze za czasów, kiedy angielski był dla chętnych, ale i tak wszystkie grupy liczyły ponad 20 dzieci.
Ewa: Co konkretnie mogą robić Twoim zdaniem rodzice z dziećmi w domu, aby nadal zachęcać je do rozwoju języka?
Marysia: Przede wszystkim ich nie zniechęcać, co w praktyce oznacza np. nieciągnięcie ich za język i niewypytywanie czego się nauczyły w przedszkolu. Jeżeli będą chętne i, przede wszystkim gotowe, same się tym z rodzicem podzielą (choć wiele zależy od dziecka, takie sytuacje są często przytaczane – rodzic pyta o to, co było, a w odpowiedzi dostaje jedno, wielkie „nic”, a przecież na zajęciach tyyyyyyyyyyle się dzieje).
Można łatwo zaobserwować czego dziecko się nauczyło, co już umie, ale nie sprowadzając tego do pytania „czego się nauczyłaś/-eś” lub „jak po angielsku jest niebieski?” – takie sytuacje są dla moich uczniów, i przypuszczam dla wielu innych, nienaturalne. Uczymy się poprzez zabawę, na różne sposoby, ale nigdy nie przekładając z polskiego na angielski. Np. kolory poznajemy i ćwiczymy cały czas, wiec jestem pewna, że dzieci znają odpowiedź na pytanie o dany kolor, tyle że zadane w nieco inny sposób – po angielsku. Przy okazji oczywiście trzeba kolor, o jaki pytamy zaprezentować. Wtedy dopiero można oczekiwać odpowiedzi.
W domu można słuchać z dziećmi anglojęzycznych piosenek, czytać anglojęzyczne książeczki obrazkowe, grać w gry (m. in. te najprostsze, jak np. memory, które i tak większość dzieci ma), zamieniając polski na angielski, tym starszym włączać ciekawe filmiki na YT, których tam naprawdę pełno. Jednak nic na siłę, są dzieci, które mogą nie mieć na to w domu ochoty. Wtedy trzeba dać im czas.
Ewa: Ostatnio możemy zobaczyć Cię z czasopiśmie „Inspiracje Nauczanki” : ) - jak znalazłaś się wśród autorów i czy możemy liczyć na Twoje artykuły w każdym wydaniu numeru?
Marysia: Twórcy czasopisma zaproponowali mi jakiś czas temu współpracę – zgodziłam się i napisałam artykuły do wszystkich numerów zaplanowanych na ten rok szkolny (czyli do lipca). Co będzie dalej, to się okaże.
Ewa: Jak zmieniła się praca anglistów w przedszkolu na przestrzeni tych lat? Jakie zmiany mogą Twoim zdaniem się jeszcze zdarzyć w niedalekiej przyszłości?
Marysia: Na przestrzeni ostatnich kilku, a nawet kilkunastu lat na pewno coraz popularniejsze stawało się uczenie coraz młodszych dzieci. Kiedy zaczynałam, zaczynałam w przedszkolach państwowych, gdzie uczenie angielskiego dzieci w jakimkolwiek wieku nie było obowiązkowe. Teraz już jest, co z jednej strony jest dobrze obranym kierunkiem, w którym powinna zmierzać edukacja najmłodszych, z drugiej - pociąga za sobą pewne konsekwencje. Ktoś w końcu dzieci musi uczyć i jeżeli robi to anglista, nauczyciel z odpowiednim przygotowaniem – super, jeżeli ktoś, kto nie bardzo się na tym zna, to znaczy, ze coś jednak w tych zmianach jest nie tak. Ale to temat na dłuższą rozmowę : ).
Na pewno jest coraz więcej osób, które o uczeniu dzieci myślą na poważnie. Nie mówię tak bez przyczyny. Kiedy ja zaczynałam nie było choćby blogów dla nauczycieli, teraz jest ich coraz więcej i naprawdę jest skąd czerpać pomysły i inspiracje, jest też coraz więcej szkoleń skierowanych do nauczycieli przedszkolnych i wczesnoszkolnych, z których oni zresztą coraz chętniej korzystają. Dlatego, w stosunku do kilku lat wstecz, jest na pewno łatwiej, choć praca z dziećmi ogólnie do łatwych nie należy i i tak trzeba mieć do tego tzw. „dryg”. Jeżeli jednak już czujemy, że tak jest i rozpoczęliśmy swoją przygodę z nauczaniem najmłodszych, nie jesteśmy zdani tylko na siebie. I to jest fantastyczne. Myślę, że ta tendencja – do proponowania innym wsparcia w tym zakresie i korzystania z chęcią z tego wsparcia, jeszcze się utrzyma.
Ewa: Dziękuję Ci bardzo za rozmowę na tak interesujące tematy. Mam nadzieję, że Czytelnicy wiele się nowego dowiedzieli o Tobie oraz o Twojej działalności.
Zapraszam do odwiedzania bloga Marysi: http://fullofideas.pl/ oraz jej profilu na FB https://www.facebook.com/HFoI.angielski.dla.dzieci/, a jeżeli pracujesz z dziećmi, także do dołączenia do grupy „Głowa Pełna Pomysłów”: https://www.facebook.com/groups/HeadFullofIdeas/ : )
/wszystkie grafiki są własnością Marysi Bursche/